sobota, 11 października 2014

Spokój

Pierwszy raz od bardzo dawna jestem spokojna. Pierwszy raz się nie spieszę. Czekam na swoją kolej. Czekam na odpowiedni moment. Czekam cierpliwie. Jak nigdy przedtem. Bo wiem, że warto. Chyba dojrzewam. Bezustannie.


wtorek, 7 października 2014

Znudzić zły los

Ten "cudowny" gość pomieszkiwał w naszej rodzinie już od jakiegoś czasu. Pewnego dnia zapukał do drzwi, nieproszony wlazł z buciorami i niezwykle szybko się zadomowił. Zdawać by się mogło, że obserwował nas od dawna. Wiedział jak skutecznie nas zniechęcić, zdemotywować i w jaki sposób uprzykrzyć nam życie. I mówię Wam - gdy wprowadzi się do Waszego życia, bardzo ciężko jest się go pozbyć. Taki właśnie jest. Zły los. Trudny gość.

Gdy układa misterny plan utrudnienia nam życia, wcale nie ma zamiaru spieprzyć jednego i odejść. Najbardziej syci się bezustannymi problemami na różnych polach. To zepsuty samochód, raz, drugi czy trzeci... To choroba (i nie mówię o przeziębieniu). To ciąg niekoniecznie miłych zdarzeń. Szereg informacji, które wgniotą nas w ziemię.
Można by rzec - pech. Ale moim zdaniem z pechem ma to niewiele wspólnego. Przypadek? Jakaś siła wyższa, która rządzi naszym życiem.

I tak żyjemy od jednej złej chwili do drugiej, z dnia na dzień coraz ciężej stąpając. I powtarzamy sobie: "Cóż, takie życie...". Albo: "Zawsze może być gorzej!". I niewiele myśląc staramy się przeżyć kolejny dzień. I jasne! Mogłoby być gorzej. Mógłby się skończyć świat, co dla niektórych pewnie byłoby wybawieniem lub końcem wszelkich cierpień.

Ja jednak wolę myśleć, że mój los (ten wredny gość) sięgnął dna i znudziło mu się robienie przykrych niespodzianek. Każdemu kiedyś może się znudzić. Dziś pakuje swoje manatki, a od jutra wszystko się zmieni. Bo nadszedł ten moment, że wreszcie musi się coś udać. Właśnie tak! Od jutra!



środa, 21 maja 2014

Mieszanka wybuchowa

Chciałabym mieć moc przeradzania złych myśli w dobrą energię, chciałabym znaleźć sposób na kumulowanie czarnych chmur, zamienianie ich w czysty optymizm, a później korzystanie z niego, kiedy tylko zabraknie go w moim otoczeniu. Nie tylko we mnie. 
Chciałabym móc opisać to, co siedzi we mnie od pewnego czasu. Czuję jak puchnę od środka i boję się, że pewnego dnia po prostu pęknę. Mieszanka frustracji, nadziei, strachu, miliona pomysłów, złości i jeszcze paru innych.
Wybuchowa mieszanka. 
Muszę dać upust tym wszystkim emocjom. Potrzebuję odrobiny spokoju. I chwili. I oby wyszło z tego coś dobrego. Wyjdzie. Coś pozytywnego.



wtorek, 6 maja 2014

I nadszedł ten dzień...

Dziś jak nigdy myślę o tym, co powinnam... Nie! Chwila! Co CHCĘ robić w swoim życiu. Co kocham - już wiem. Ale jak to ogarnąć, żeby przy całej frajdzie robienia tego, co się kocha zadowolić też te dwie istoty żyjące obok (ale wcale nie tak obok) mnie.
Jeść musimy. W zasadzie to jakbym się zawzięła... ;) Ale moja pozostała Dwójka głodować nie będzie. Życie w Polsce mogłabym zaliczyć do sportów ekstremalnych, a poza snowboardingiem żadnych innych ekstremalnych uprawiać nie zamierzam.
Więc co tu robić? Zwiewać? Jak wielu? Tylko gdzie? Tam, gdzie można zarobić robiąc to, co się kocha i żyć w umiarkowanym spokoju, z bliskimi obok? Czy tam, gdzie zarobię dużo więcej, ale kosztem swoich pasji? Czy tam, gdzie ciągnie serce...? 
Mając 20 lat nie przypuszczałam, że dorosłe życie może być tak skomplikowane. Bo nie wybrałam pracy po 10 godzin dziennie 5 dni w tygodniu, wieczornych seansów przed telewizorem, parogodzinnego snu, czasem weekendowego wyjścia do knajpy, żeby pożalić się na swoją pracę i los, i tak na okrągło... 
Poniekąd wybrałam wolność. Czy jestem dzięki temu szczęśliwsza? Tak. Czy czuję się bezpiecznie? Nie. Ale wiem, że pracuję na siebie, że robię to, co sprawia mi przyjemność, mam tyle czasu, na ile sama sobie pozwolę, bezustannie ćwiczę organizację pracy, spędzam z rodziną tyle czasu, ile w danej chwili nam potrzeba. Są lepsze i gorsze momenty, ale zawsze jesteśmy razem. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Nawet, jeśli dotrzemy tam, gdzie zaprowadzi nas rozum. Lub serce...

sobota, 26 kwietnia 2014

Powrót...

Pierwszy łyk porannej kawy. O tak! Zakładam ciepły sweter. Zamykam oczy... 
Siadam na tarasie. Szum lasu wokół. Góry. Na trawie jeszcze rosa. Słońce przebija się przez zarośla. I ten zapach. Niesamowita świeżość. Wreszcie czuję, że żyję! Choć przez chwilę. 
Aż do ostatniej kropli kawy w kubku.

Q.



Niestety nie znam autora pracy...

wtorek, 13 listopada 2012

Smuty, smęty i światełko


Jaka pogoda za oknem - taki też na ogół mój nastrój. Jak na zewnątrz, tak i w środku. A dziś nie bardzo.
I czemu zamiast doenergetyzować się jakąś pozytywną muzyką, ja jak zwykle muszę pogłębiać swój stan?
Bo idealny na dziś jest właśnie Maverick Sabre i jego niesamowita, poruszająca muzyka. Bo taka już jestem. Bo tak.
I aż dziwię się, że nie mam ochoty zasiąść nad płótnem i namalować wielkiej czarnej otchłani. Dziwne.
W mojej głowie wytworzył się jeden mały wyjątek. Tu nie będę dramatyzować. Tu nie ma miejsca na pesymizm i łzy. Za dużo mamy tego na co dzień. Ostatnio nawet więcej niż za dużo.
Mogę teraz usiąść, zamknąć się w sobie i myśleć o tym, jakie to niesprawiedliwości i ogólna beznadzieja toczą ten świat.
Ale chyba jednak wolę wziąć płótno. Bo postanowiłam sobie jedno. Nie będę malować smutów. W tej sferze życia musi pozostać miło. Bo sztuka (czymkolwiek by nie była) jest to po to, żeby pomóc nam przetrwać trudne chwile. Oderwać nas na trochę od tego smutnego życia. I może brzmi to wszystko zbyt patetycznie, ale "tworzenie" przynosi mi ukojenie.
Dlatego, gdy wrócę dziś do domu, napiję się gorącej czekolady (bo ona naprawdę pomaga), mąż podsunie mi pod nos ciasteczko (bo dla niego ważniejsze jest moje samopoczucie niż smukła sylwetka), wezmę do ręki farby i pędzle i namaluję coś pozytywnego. A potem podzielę się tym ze światem. Bo może komuś też zrobi się cieplej. Bo taka właśnie jestem.


A tutaj coś sprzed kilku dni. Światełko. Niektórzy powiedzą, że nie widzą tu nic pozytywnego. Moim zdaniem wystarczy chwilę popatrzeć.




czwartek, 27 września 2012

Kraina troli

Norwegia przywitała nas słońcem, a i popłakała trochę ze szczęścia, dzięki czemu naszym oczom ukazała się piękna tęcza... Widzieliśmy trole, przepiękne fiordy, garaże, w których z chęcia zamieszkałby każdy z nas. Jedliśmy przepyszne norweskie smakołyki, wdychaliśmy niesamowicie czyste powietrze pachnące lasem i morzem. Norwegia pożegnała nas płacząc, a my trzęśliśmy się z zimna...a może już z tęsknoty...?

Teraz już z głową pełną pomysłów siadam do kolejnych projektów. A gdy tylko zabraknie weny - pomyślę znów o pachnącej Norwegii...